Mistypaw.
Dzień zaczął się zbyt prosto, co niezmiernie martwiło Mistypaw'a. Choć Uczeń nie zdołał złapać zdobyczy poprzedniego dnia, Wolfsong pozwolił go zjeść śniadanie. Skąd tak nagła zmiana? Młody kot nie był pewny, co takiego się wydarzyło. Może Liderka dowiedziała się o strasznych metodach Wojownika i przetrzepała mu skórę? Lecz był jeszcze inny problem - od rana Snaketrail nie pojawiła się w Obozie. Mistypaw czuł jej zapach w swoim legowisku, wiedział, że nie wyszła dawno, ale gdy pytał innych klanowiczów o kotkę, każdy odpowiadał, że nie widział jej. Zmartwiony Uczeń z trudem przełykał pokarm. Musiał jednak jeść.
- Mistypaw! - usłyszał znajomy głos. Podniósł wzrok znad ofiary i zobaczył zmierzającego w jego kierunku Rainclouda. - Widziałeś Snaketrail? Szukam jej od wschodu słońca, ale nigdzie jej nie znalazłem.
- Nie widziałem jej - potrząsnął głową.
- Wybierzesz się ze mną na poszukiwania? Mapplestar się zgodziła. Jeśli chcesz...
- Ruszajmy! Trzeba ją znaleźć!
Postanowili wyruszyć natychmiast. Zwołali patrol złożony z Mistypaw'a, Honeyleaf, Tigerhearta i Rainclouda na czele. Biały kot poprowadził grupę w stronę wyjścia z Obozu. Przecisnęli się i weszli prosto do jesiennego pełnego kolorów lasu.
- Czuję jakieś nieznane zapachy - mruknęła Honeyleaf. Kocury popatrzyły po sobie zdziwieni, dopiero po chwili przypominając sobie, że złota Wojowniczka posiadła znacznie lepszy węch niż jakikolwiek kot w Klanie. - Jeden ciągnie się w górę rzeki, w stronę klifu. Drugi w przeciwnym kierunku. Mam dziwne przeczucie, że tych dwóch intruzów szuka wejścia do Obozu.
- Więc trzeba ich uprzedzić - wtrącił się Tigerheart, wysuwając pazury, by zaorać nimi ziemię. Cały Tigerheart, wiecznie przygotowany do walki, śmiały, pozbawiony strachu, ale rozważny i nie zabijający ot tak. - Ja bym się rozdzielił na dwie grupy.
- Idę z tobą! - zawołała Honeyleaf, spoglądając na Mistypaw'a spode łba. Jasnym było, że nie chciała iść z nieudacznikiem na poszukiwanie intruza. Podczas ewentualnego starcia musiałaby radzić sobie sama, bo słaby Uczeń nie zdoła wysunąć pazurów, a już zostanie powalony i zabity. Mistypaw zdawał sobiez tego sprawę doskonale. Poza tym nie żałował, że idzie z nim Raincloud. Zawsze się dogadywali, a biały Wojownik rzadko komentował umiejętności - a może raczej ich brak - Mistypaw'a.
- Dobrze. Gdy kogoś spotkacie, spróbujcie najpierw porozmawiać. I jeśli będzie to ktoś spokojny, sprowadźcie go do Obozu, żeby zamienił słowo czy dwa z Liderką. Rozumiemy się? - oba koty skinęły głowami i nie czekając na kontynuację wykłady, rzuciły się w górę rzeki, by dopaść najeźdzcę. Wojownik patrzył za nimi przez chwilę dopóki nie zniknęli w zaroślach. - Idziemy.
Mistypaw'a zdziwiła nagła zmiana tonu głosu Rainclouda. Uczeń poczuł bijącą od Wojownika złość, lodowaty powiew żalu i niekontrolowanego gniewu.
Postanowił więc kroczyć nieco za samcem, nie chcąc narażać się na ewentualne ciosy. Miał bowiem dziwne, ale zaskakująco prawdopodobne wrażenie, że zły humor Wojownika został spowodowany jakimś czynem Ucznia. Mistypaw nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił, lecz ta myśl nie dawała mu spokoju.
Przerwał rozmyślania, gdy na głowie poczuł uderzenie. Nie pochodziło ono od kogoś, Mistypaw najzwyczajniej w świecie nie spostrzegł, że Raincloud się zatrzymał. Młody kot uderzył więc w jego tylną nogę.
- Wybacz - szepnął, przykucając za krzakiem obok białego kota. - Czy to...?
- Bez wątpienia to woń dawno zapomniana przez większość Wojowników, ale ja ją doskonale pamiętam. To kot z Klanu Wiśni - mięśnie i skóra na pysku kota zmarszczyły się, a skupienie zamigotało w jego oczach.
- Przecież Klan Wiśni odszedł wiele księżyców temu.
- To wcale nie było tak dawno. Gdybyś poszedł na ich dawny teren, wciąż poczułbyś woń na granicach. Tylko co to tu robi? - przyjrzał się uważniej młodemu kotu. Wyglądał bardziej jak...
- To chyba kocica - rzekł Mistypaw.
- Być może. Chodź, trzeba ją zaskoczyć. Na mój znak skaczesz, jasne? - zanim Mistypaw zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, Wojownik już zaczął obchodzić polanę na której stała kocica dookoła. Obrał pozycję dokładnie naprzeciwko Mistypaw'a. Spojrzeli sobie w oczy i Raincloud podniósł ogon, po czym szybko go opuścił. Uczeń błyskawicznie wyskoczył z krzaków, lądując obok zaskoczonej białej kotki. Raincloud poszedł w jego ślady. Po chwili młoda samica nie miała już szans na ucieczkę.
- Coś za jedna? - mruknął Raincloud. Wyglądał na naprawdę spiętego, co mu się raczej nie zdarzało. Wojownik ten znany był ze swojego opanowania, rozwagi i umiejętności dyplomatycznych. Potrafił zakończyć każdą walkę zanim się ona nawet rozpocznie, a tym razem jak gdyby chciał wysunąć pazury i wbić się w ciało kotki.
- Nie jestem zagrożeniem - odpowiedziała szybko. Zanim jednak pozwolono jej powiedzieć coś więcej, do uszu kotów dobiegł okropny wrzask. Pisk przepełniony bólem i prośbą o pomoc, a po chwili zastąpił go dźwięk, którego Mistypaw ani Rivercloud nie do końca potrafili opisać. Jakby miauczenie, ale bardziej ptasie.
- O nie! Flairheart! - zawołała kotka i rzuciła się w stronę, z której dobiegł dźwięk. Bez słów dwaj klanowicze ruszyli za nią. Przedzierali się przez krzaki i wysokie trawy, nie spuszczając z oczu białego ogona przed sobą. Wybiegli na brzeg rzeki i nie dało się ominąć czerwonej mazi zalegającej na kamienistym brzegu. Mistypaw rozejrzał się szybko próbując znaleźć jakichkolwiek wskazówek. Dopiero po chwili dostrzegł siedzącą na drzewie szarą nieznaną mu kotkę oraz Tigerhearta próbującego dosięgnąć ją pazurami. Jako że był samcem, a co za tym idzie, znacznie cięższym osobnikiem od samicy, nie mógł wdrapać się na gałąź, na której zasiadła szara kocica. Spadłby prosto do rzeki.
- Tigerheart! Mówiłem bez walk! - wtrącił się Raincloud, odpychając Wojownika od drzewa.
- To kot z Klanu Wiśni! - syknął Tigerheart widocznie zdenerwowany.
- Wiem, że zabili ci matkę, ale nie możesz atakować tych kocic. Może one są niczemu winne?
- Pochodzą z Klanu Wiśni. To wystarczy, żeby je zabić!
- Zabierzmy je do Mapplestar - podsunął Mistypaw i dopiero po chwili wszyscy na niego spojrzeli, zaskoczeni, że coś takiego jak Mistypaw w ogóle istnieje. Tylko w oczach Flairheart dostrzegł zaciekawienie, spojrzenie białej młodej kotki wciąż było dla niego zagadką, niestety żaden z członków Klanu najwidoczniej nie popierał jego decyzji.
- Ona powinna zdecydować, co z nimi zrobić... może faktycznie nie warto zabierać im żyć? - powiedział cicho, wymijając wzrokiem pyski Wojowników.
- Idziemy - powiedział po dłuższej chwili Raincloud. - Wy też - rzucił do intruzów. Mistypaw poczuł się tak, jakby ktoś zdjął z jego grzbietu ogromną skałę.
czwartek, 17 grudnia 2015
niedziela, 13 grudnia 2015
Cloudpaw & Mistypaw - Pod upadłą topolą
Cloudpaw.
Biała kotka nie lubiła pozostawać w tyle, brnęła więc po chropowatej korze ciesząc się każdym przebytym krokiem. Starsza z sióstr stawiała kroki niezwykle ostrożnie, dbając o to, aby droga była bezpieczna. Upadek do rzeki skończyłby się okrutnym potłuczeniem, być może nawet złamaniem kończyny.
Cloudpaw natomiast wypatrzyła idealny moment na przebiegnięcie siostrze pod łapami, odepchnięcie się od zgrubienia na gałęzi i przeszybowanie ponad rzeką. Upadła miękko między dwoma głazami, których szara powierzchnia połyskiwała od wody.
- Cloudpaw! Zakazuje ci wykonywania takich akrobacji! Wiesz, co mogłoby się stać, gdybyś... - huknęła gniewnie kocica, o futrze w barwie kamienia.
- ...gdybyś wpadła do wody. Zapewne bym popłynęła, siostrzyczko. Zapomniałaś z jakiego Klanu pochodził nasz ojciec! Tatko był najlepszym pływakiem Klanu Wiśni! - Cloudpaw nigdy nie pozostawała dłużna, codzienna dawka bitwy słownej z Flairheart była ważnym elementem życia obu kocic.
- Ciszej! - syknęła nagle - nie wypada wspominać o Bluetear'rze w okolicach Klanu Ostrokrzewu. Idziemy tam po to, aby się do nich przyłączyć, nie po to, aby przypominać o wojnie jaka się odbyła.
- Nasza rodzina nie miała w niej żadnego udziału, ojciec nigdy nie zgadzał się z poglądami Lidera. Czy tego chcesz, czy nie - jesteśmy niewinne. - Dumny uśmiech Cloudpaw przekonał Flairheart do bardziej optymistycznego spojrzenia na ich obecną sytuację.
Mała kociczka, jaka stała przed nią, stanowiła niewątpliwie wspaniały materiał na Wojownika. Flairheart podziwiała zmyślną dedukcję siostry, jak na dziesięć księżyców, Cloudpaw nie była "tylko mądra". W tej kotce drzemało coś więcej, a Flairheart miała nadzieję to odkryć.
Jak najszybciej.
- Musimy się rozdzielić! - zadecydowała nagle Cloudpaw
- Dlaczego? - kotka wyrwała się z zamyślenia i marszcząc nos rozejrzała dookoła.
- Ty pójdziesz w górę rzeki, tym samym obejdziesz mur ostrokrzewu, jaki tkwi przed nami. Ja pójdę w dół, tam, gdzie żywopłot jest słabszy. Przecisnę się przez najbliższą szczelinę i podążę ci z pomocą. Zgadzasz się?
Flairheart nie umiała odmówić. Słowa, jakimi zasypała ją siostra niosły wiele sensu i umiejętnie przekonały ją do zaakceptowania planu.
- Bądź ostrożna, jeśli będziesz się musiała zatrzymać, nadaj nasz sygnał. - uśmiechnęła się łagodnie i w chwilę później zostawiła siostrę samą. Cloudpaw nie przejęła się zbytnio samotnością, żwawym krokiem pobiegła w dół, uważnie lustrując ciernisty krzew.
CDN.
sobota, 12 grudnia 2015
Batalia Mistypaw'a - Rozdział I
Mistypaw
wrócił do Obozu po zmierzchu. Najchętniej zostałby w lesie i
zupełnie odgrodzić się od innych. Żył w kłamstwie —
całe 15 księżyców okłamywano go, twierdzono, że ojcem jest
któryś z samotników. Wmawiano, że poszukiwanie prawdy nie jest
dobrym wyjściem. To wszystko — szczęśliwe chwile z matką,
zabawy z rodzeństwem, które zaginęło w tajemniczych
okolicznościach 10 księżyców temu — było tylko iluzją
szczęścia, za którą ukryto poważną, bolesną prawdę.
Mistypaw
przeszedł przez kolczasty krzak jeżyn pozbawiony liści i znalazł
się w Obozie. Była to leśna polana otoczona kolczastymi krzewami,
a z jednej strony oddzielona od lasu glinianym klifem. Właśnie w
tej naturalnej ścianie Mapplestar dzieliła norę z Zastępczynią.
Obok dziury Liderek wydłubano również legowisko dla Silverminda,
by miał on szybki dostęp do Przywódczyń, ale również odrobinę
prywatności. Niedaleko klifu rosły gęste krzewy ostrokrzewu,
wysokie i podłużne. Ostre liście zostały usunięte u podstawy, by
Medyk — bo było to jego legowisko — i chore koty zdołały bez
problemu dostać się do środka. Zaraz przy ostrokrzewie rósł
pozawijany niczym wąż wysoki krzak jeżyn. Służył on jako
legowisko dla Wojowników. Po drugiej stronie Obozu rosły kolejne
krzaki ostrokrzewu, w których kolejno wykonano odpowiednie legowiska
— zaczynając od klifu — dla królowych i ich kociąt oraz dla
Uczniów. Koniec krzewu zakończony był wysoką skałą, na której
zasiadała Mapplestar i zwoływała klanowe zebrania. Na Wysokiej
Skale oparty był martwy pień opleciony długimi lianami i
przysłonięty gałązkami, by zimne powietrze nie wlatywało do
środka — było to legowisko dla Starszyzny.
Obóz
był raczej zabezpieczony przed wszelkimi najazdami nieprzyjaciół —
klif powstrzymywał stworzenia przed atakiem ze wschodu, a naturalny
mur z krzewów jeżyn i ostrokrzewu zabezpieczał Obóz od
pozostałych stron świata. Na dodatek po wodę nie trzeba było
wychodzić z lasu, bowiem niewielka sadzawka znajdowała się
dokładnie pośrodku Obozu. Doskonałe miejsce, prawda? I zawsze
przysłonięte cieniem ogromnych sosen i dębów.
Mistypaw
podszedł do sadzawki i zaczął łapczywie siorbać wodę.
Niemiłosierne pragnienie trawiło go od dłuższego czasu, nie miał
jednak siły ani wrócić do Obozu, ani znaleźć czegokolwiek w
lesie. Nowina o pochodzeniu ojca pozbawiła go sił. Wolał nie
wiedzieć. Teraz chciał jedynie o nim zapomnieć i żyć tak, jak
robił to wcześniej. Wiedział niestety, pogodził się już z
myślą, że nic nie będzie takie samo. Ponadto czuł, że musi o
tym komuś powiedzieć, ale Frostbite wyraźnie przestrzegł go przed
tym i to bardzo dobitnie. Nie chcę umierać z łap tego szaleńca,
pomyślał Mistypaw, ocierając mokry pyszczek łapą. Ruszył w
kierunki kolczastego legowiska, w którym nigdy nikt na niego nie
czekał. Zawsze spał sam, obserwując, jak Wojownicy jeden po drugim
wchodzą do swojego legowiska i śpią razem, dzieląc się nowinami
z całego dnia.
—
To co dzisiaj zrobiłeś, Mistypaw? — zapytał sam siebie, hamując
napływające do oczu łzy. — A znowu byłem nieudacznikiem.
—
To smutne, Mistypaw — odezwał się nagle znajomy, melodyjny głos,
na którego dźwięk Uczeń zawsze reagował dosyć radośnie.
Podniósł szybko głowę i dostrzegł stojącą przed wejściem
Snaketrail.
Snaketrail i Mistypaw od samego początku byli dobrymi przyjaciółmi. Młoda kotka widząc starającego się, lecz niestety zbyt słabego by osiągnąć sukces Mistypaw'a, stwierdziła, że musi jakoś mu pomóc. Zaproponowała mu wspólny trening, razem również chodzili na patrole łowieckie. Zbliżyli się do siebie, jak żaden inny kot w Klanie tego nie zrobił. Mówiono, że są oni jak jeden organizm, zgrany, choć podzielony na dwie części — tę porywczą, głupiutką, ale niezwykle silną oraz na tą słabą fizycznie, lecz ogromnie inteligentną. Właśnie tak określano przyjaźń tych dwóch odmiennych od siebie kotów. W pewien sposób dopełniali się, wierzyli w siebie nawzajem, mieli nawet podobne plany. Snaketrail pragnęła zostać Liderem, a Mistypaw udowodnić, że również mógłby zasługiwać na tę pozycję. Obiecał jednak, że na rzecz Snaketrail zrzekłby się tej możliwości, wolałby widzieć swoją przyjaciółkę jako Liderkę, niż siebie zabijającego jej marzenia.
— Mogę wejść? — zapytała z uśmiechem.
—
Jeszcze się pytasz? Chodź! — pierwszy raz tego dnia na pysku
Mistypaw'a pojawił się znak szczęścia — szczery, szeroki
uśmiech.
Młodsza
od niego kotka wpełzła do środka i przylgnęła do niego jak
kociak do swojej mamy.
—
Jesteś dla siebie zbyt surowy, Mistypaw. Jeszcze im pokażesz, że
zasługujesz na miano Wojownika.
—
Nie zasługuję. Jestem boidudkiem, na dodatek słabym jak nowo
narodzone pisklę wyrzucone z gniazda.
—
Kretyn — zaśmiała się serdecznie. — Dziwne, Frostbite jeszcze
nie wrócił, a już jest późno. Może nareszcie doigrał się i
pozbędziemy się tego dziwaka.
—
Nie mów tak.
—
Nikt nie chce go w Klanie. Już wolą Fallingstone'a. Ja zresztą
też. Dla mnie to co robi Frostbite jest chore. Nie dziwi cię, skąd
bierze tyle ofiary?
—
Już nie — odpowiedział krótko. Wiedział bowiem, że kotka
zainteresuje się słowem „już” i zapyta, dlaczego. Wtedy
Mistypaw wszystko jej wyśpiewa, ściągając z siebie ogromny ciężar
tej tajemnicy.
—
Jak to już nie?
—
Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz, przynajmniej na razie.
—
Zależy czy to ważne, czy nie.
—
Ważne. Można by nawet powiedzieć, że potwornie ważne i
zmieniające wszystko. Ale nie można o tym nikomu powiedzieć póki
co!
—
Skoro tak twierdzisz, to mów, o co chodzi.
Mistypaw
opowiedział Snakestrail o wszystkim, czego się dowiedział z
rozmowy kocurów. Powiedział o swoim pokrewieństwie z kotem z Klanu
Pnączy, o tym, że ojcem Frostbite'a jest Thornpelt, że w polowaniu
pomaga mu szantażowany Antleg. Powiedział jej o wszystkim.
—
No to się porobiło.
— No nie? Na razie zachowajmy to w tajemnicy. Nie możesz o tym nikomu
powiedzieć, nawet Mapplestar. Nie chciałbym być przyczyną wojny
pomiędzy Klanami.
—
Nie rozpętałaby się wojna pomiędzy nami, a wojna twoja i
Frostbite'a.
—
Aleś mnie pocieszyła, naprawdę! — prychnął. — Jeszcze
gorzej. Boję się tego szaleńca. Jest chory na umyśle.
—
A gdybyś porozmawiał z Silvermind'em? On na pewno by coś doradzi!
— Nie
wiem, prześpię się z tym i zobaczymy.
Nagle
przed wejściem do legowiska Uczniów pojawiła się para białych
nóg.
—
Snaketrail, czemu jeszcze nie śpisz razem z innymi Wojownikami?
Chodź już — powiedział Rivercloud i obrócił się w stronę
swojego legowiska, gdzie smacznie spali już wszyscy Wojownicy, oprócz wspomnianego wcześniej Frostbite'a.
—
Mogę dzisiaj spać z Mistypaw'em? — wypaliła nagle, co zdziwiło
nie tylko Ucznia, ale również Raincloud'a. Spojrzał przez ramię
na swoją dawną podopieczną i przyjrzał się bacznie jej
błagalnemu spojrzeniu. Westchnął cicho, po czym szybko skinął
głową.
—
Dziękuję, staruszku! — zachichotała. — Przyda ci się dzisiaj
towarzystwo, prawda? — zwróciła się do Mistypaw'a.
—
Cóż, czemu nie? Humor mi się poprawi przynajmniej. Chodźmy już
spać, oczy mi się same zamykają.
Snaketrail
kiwnęła głową, kładąc ją na wyciągniętych przed sobą
łapach. Mistypaw zapadł w głęboki sen praktycznie natychmiast,
Snaketrail czuła natomiast dziwne uczucie niepokoju. Jakby coś
zmierzało w ich kierunku, a jej zadaniem była ochrona Obozu.
Ponadto wiedziała, że Mapplestar z jakiegoś powodu nie wystawiła
żadnego Wojownika na nocną wartę, co wydało się młodej kotce
bardzo dziwne. Więc zamiast zamknąć oczy i wypocząć po ciężkim
dniu, postanowiła czuwać tak długo, ile zdoła wytrzymać.
Nie
czekała długo na odpowiedzi. Wyszły one spomiędzy jeżynowych
krzewów. Z zarośli wyczołgał się puszysty Lider Klanu Pnączy i
bez wahania skierował się w stronę nory Mapplestar. Przemknął
przez całą polanę niczym cień. Snaketrail obserwowała go
uważnie, nie spuszczała z oczu.
—
Witaj Treestar. Wejdź — odezwał się głos Przywódczyni i kocur
wszedł do legowiska Liderki.
Młoda
Wojowniczka automatycznie wstała i wydostała się spod ostrokrzewu.
Bez wahania podkradła się do nory i zaczęła podsłuchiwać,
próbując ustalić, kto jest w środku oprócz dwóch Liderów.
Miała bowiem wrażenie, że czuje jeszcze kilka innych woni.
—
Mapplestar, miałaś ten sam sen, prawda? Tak myślałem. Więc
sprawa jest poważna. Jeśli faktycznie Gwiezdny Klan spowodował
przypieczętowanie przepowiedni, jesteśmy w ogromnym
niebezpieczeństwie, ale żaden z naszych kotów nie może się o tym
dowiedzieć, rozumiemy się?
—
Wybaczcie, ale uważam, że powinni wiedzieć — zaprotestowała
Birdflight, której głos Snaketrail rozpoznała od razu.
—
To niebezpieczne. Oszaleją ze strachu. Wystarczy, że poznali
przepowiednię, nikt nie musi wiedzieć, że ona zaczyna się
spełniać.
Snaketrail
poczuła dziwne ukłucie bólu gdzieś w pobliżu serca.
Przepowiednia... spełnia się? To znaczy, że Gwiezdny Klan jest
zagrożony? To niemożliwie!, pomyślała przerażony wizją
zniknięcie gwiazd z nieba. Tylko one dawały nadzieję i
bezpieczeństwo Klanom. Jeśli by zniknęły, kto zapanowałby nad
ciemnością Ciemnego Lasu?!
—
Dobrze wiemy, że Mgła pokona Cierń. Trzeba ustalić, kto lub co
kryje się pod tą nazwą.
—
To proste. Oczywiste, że chodzi o Mistypaw'a — odezwał się
czwarty głos należący do Silverminda.
—
Rozmawialiśmy o tym. Ten kot się nie nadaje. Nawet po całym życiu
ćwiczenia nie zdołałby pokonać normalnego Wojownika, a co dopiero
pełnego nienawiści kota z Cimenego Lasu! Wysłanie go na tak
poważną misję byłoby wyrokiem śmierci — zaprotestował
Treestar.
—
Jako jedyny nie wierzysz w niego — zaprotestował srebrny kot.
—
Nie tylko ja! Wszystkie koty w niego wątpią, a Wolfsong nie pozwala
ci Mapplestar nadać mu imienia Wojownika. Jest słaby i żałosny.
Boi się wszystkiego! To nie jest materiał na bohatera.
—
Bohater nie musi być potężny. To co odróżnia bohatera od
wszystkich innych szarych istotek to umiejętność zrozumienia
przeciwnika i oddzielenia zła od dobra. Oraz upór! Nie poddał się
przez te wszystkie księżyce. I nigdy się nie podda, dopóki nie
będzie Mistyfallem. Nawet ty to powinieneś wiedzieć, Treestar —
głos Silverminda zdawał się być coraz bardziej rozzłoszczony.
—
Dlaczego tak uparcie twierdzicie, że Mgłą jest ten Uczeń? To może
być każdy inny kot!
—
Jak wyjaśnisz fakt, że każdej nocy wokół jego legowiska krąży
mgła, którą widzimy tylko my? To znak, Treestar — odezwała się
Mapplestar.
Snaketrail
spojrzała na ostrokrzew, pod którym spał Mistypaw. Nie spostrzegła
żadnej mgły. Widok był czysty, doskonały.
—
Wracam do swojego Obozu. Zrozumcie, że ten kot nigdy nie będzie
zdolny pokonać Thornpelta.
—
Nie musi go pokonać. On ma go powstrzymać — Silvermind uparcie
próbował przekonać Treestara do swoich przekonać. Lider miał
jego uwagi w poważaniu, bo pozostałam przy swoim.
—
Jeśli chcesz zatrzymać zło, musisz unicestwić jego źródło.
Mistypaw nie poradzi sobie. To wszystko, co chcę powiedzieć.
Snaketrail
słysząc obracającego się w kierunku wyjścia Treestara pędem
ruszyła w kierunku legowiska Uczniów. Ślizgiem wsunęła się pod
krzew i ułożyła obok przyjaciela. Obserwowała jak Treestar
przebiega przez Obóz i znika w lesie.
Chyba
pora iść spać, pomyślała, rozglądając się. Zmęczenie dawało
się jej we znaki, więc walka z ciężkimi opadającymi powieki
okazała się niemożliwa. Zanim jednak zamknęła oczy, spostrzegła
na szczycie klifu stojącą ciemną postać. Mogła przysiąc, że
patrzyły na nią błyszczące zielone ślepia skanujące jej duszę.
Zamrugała szybko i spojrzała w to samo miejsce — postać
zniknęła.
Czy
to możliwe, że to był Thornpelt?, nawiedziła ją ta przerażająca
myśl. Przecież koty z Ciemnego Lasu od wielu pokoleń nie mają
prawa opuszczać Lasu. Złamały barierę?!, strach Snaketrail
wzrastał. Muszę o tym powiedzieć Mistypaw'owi. Ale to jutro...,
postanowiła sobie i zamknęła oczy. Sen przyszedł zaskakująco
szybko.
piątek, 11 grudnia 2015
Imperium Szaleństwa - Bravepaw kroczy po swoje [1/3]
Bravepaw
Ranek nadszedł wyjątkowo szybko, gorące promienie jesiennego słońca spoczęły na pyszczku ucznia. Zbudzony nagłym uczuciem ciepła, podniósł się i mlasnął z niezadowoleniem. Dlaczego czas nie płynie szybciej?
Jako wojownik, Bravepaw nie musiałby wstawać na zawołanie Sharpclaw'a, trenowałby z innymi kotami, polował w duecie z Whitepaw i robiłby to z własnej woli. Życie ucznia było takie nużące.
Opuścił jamę z godnością, tak, aby każdy widzący go kot dostrzegał w nim wielkiego wojaka - nie czarno-białego kotka.
Skierował się do lasu, mając nadzieję zaobserwować Treestar'a spoczywającego na swej skale. Każdego ranka, Bravepaw podkradał się do legowiska Lidera, chcąc zobaczyć dumną postać rudego kocura, którego sierść rozwiewa wiatr.
Oczyma wyobraźni często widział siebie samego, figurującego na szczycie głazu. Jego ulubionym momentem, była chwila wspinaczki Treestar'a; przywódca poruszał ogromnymi łapami w rytm uderzeń serca, unosił głowę i prężył dumnie pierś, jednocześnie obrzucając terytorium pełnym zachwytu spojrzeniem.
Dziś jednak, Treestar się nie pojawił.
Ale dlaczego? Nawet jeśli Bravepaw się spóźniał, zawsze zdążył zauważyć jak rudy kot znika w głębi swej jaskini lub udaje się na patrol. Teraz jednak, wokół nie wyczuwał nawet zapachu znajomego samca.
- Bravepaw? - Rozległ się nagle głos za jego plecami, od razu rozpoznał w nim melodyjność tonu Whitepaw.
- Co jest? Zgubił ci się mentor? - Zaśmiał się, obrzucając kotkę nieznaczącym spojrzeniem.
- To samo pytanie wędruje do ciebie - zaoponowała - nikogo nie ma w Obozie, zauważyłeś?
Bravepaw przerwał niechętnie rozdrażnianie towarzyski, nieco drżący pogłos w słowach osoby takiej jak Whitepaw, zmieszał go do tego stopnia, że zaprzestał swych żartów.
- Nie, nie zwróciłem nawet uwagi.
- Madback'a też nigdzie nie ma... - Zaczęła podchodząc do samca
- To akurat żadna nowina - prychnął z rozpędu.
- Mógłbyś się na chwilę uspokoić? Sprawa jest poważna! Skoro nie ma nawet Applecorn, cały Klan musi mieć zebranie bez nas! - Fuknęła, mrużąc oczy.
- Sprawdźmy granice, może udali się do Mapplestar... Sam nie wiem. - Mruknął z niepokojem. Whitepaw skinęła głową, po czym ruszyła szybkim krokiem przez gęstwinę. Poruszali się miękko i bezszelestnie, nie zwracając uwagi na trzęsące się w górze gałęzie.
Wiatr faktycznie był silny, Bravepaw nie odczuwał go jeszcze przed dwiema minutami, ale teraz, wysoko ponad nimi wprost dudniło od jego porywistości.
Whitepaw przeskoczyła ponad skałkami, pokonując przy tym cztery metry do granicy. Zatrzymała się dopiero przed siejącym grozę krzewem ostrokrzewu, który ciągnął się przez wiele skoków, aż do rzeki.
- Gdzie jest ta dziura? - Jęknęła z determinacją. Przyglądała się uważnie nagim gałązkom, podczas gdy Bravepaw nadsłuchiwał czegokolwiek podejrzanego. Dreptał w miejscu, nie chcąc na razie się odzywać.
I wtedy rozległ się delikatny trzask, który zachuczał w tej ciszy niczym uderzenie pioruna.
Głowy uczniów zwróciły się w kierunku ogromnej postaci szarego kota, który wyłonił się z agresywnym wręcz, błyskiem oka.
- Madback...? - wyszeptał Bravepaw.
C.D.N
Ranek nadszedł wyjątkowo szybko, gorące promienie jesiennego słońca spoczęły na pyszczku ucznia. Zbudzony nagłym uczuciem ciepła, podniósł się i mlasnął z niezadowoleniem. Dlaczego czas nie płynie szybciej?
Jako wojownik, Bravepaw nie musiałby wstawać na zawołanie Sharpclaw'a, trenowałby z innymi kotami, polował w duecie z Whitepaw i robiłby to z własnej woli. Życie ucznia było takie nużące.
Opuścił jamę z godnością, tak, aby każdy widzący go kot dostrzegał w nim wielkiego wojaka - nie czarno-białego kotka.
Skierował się do lasu, mając nadzieję zaobserwować Treestar'a spoczywającego na swej skale. Każdego ranka, Bravepaw podkradał się do legowiska Lidera, chcąc zobaczyć dumną postać rudego kocura, którego sierść rozwiewa wiatr.
Oczyma wyobraźni często widział siebie samego, figurującego na szczycie głazu. Jego ulubionym momentem, była chwila wspinaczki Treestar'a; przywódca poruszał ogromnymi łapami w rytm uderzeń serca, unosił głowę i prężył dumnie pierś, jednocześnie obrzucając terytorium pełnym zachwytu spojrzeniem.
Dziś jednak, Treestar się nie pojawił.
Ale dlaczego? Nawet jeśli Bravepaw się spóźniał, zawsze zdążył zauważyć jak rudy kot znika w głębi swej jaskini lub udaje się na patrol. Teraz jednak, wokół nie wyczuwał nawet zapachu znajomego samca.
- Bravepaw? - Rozległ się nagle głos za jego plecami, od razu rozpoznał w nim melodyjność tonu Whitepaw.
- Co jest? Zgubił ci się mentor? - Zaśmiał się, obrzucając kotkę nieznaczącym spojrzeniem.
- To samo pytanie wędruje do ciebie - zaoponowała - nikogo nie ma w Obozie, zauważyłeś?
Bravepaw przerwał niechętnie rozdrażnianie towarzyski, nieco drżący pogłos w słowach osoby takiej jak Whitepaw, zmieszał go do tego stopnia, że zaprzestał swych żartów.
- Nie, nie zwróciłem nawet uwagi.
- Madback'a też nigdzie nie ma... - Zaczęła podchodząc do samca
- To akurat żadna nowina - prychnął z rozpędu.
- Mógłbyś się na chwilę uspokoić? Sprawa jest poważna! Skoro nie ma nawet Applecorn, cały Klan musi mieć zebranie bez nas! - Fuknęła, mrużąc oczy.
- Sprawdźmy granice, może udali się do Mapplestar... Sam nie wiem. - Mruknął z niepokojem. Whitepaw skinęła głową, po czym ruszyła szybkim krokiem przez gęstwinę. Poruszali się miękko i bezszelestnie, nie zwracając uwagi na trzęsące się w górze gałęzie.
Wiatr faktycznie był silny, Bravepaw nie odczuwał go jeszcze przed dwiema minutami, ale teraz, wysoko ponad nimi wprost dudniło od jego porywistości.
Whitepaw przeskoczyła ponad skałkami, pokonując przy tym cztery metry do granicy. Zatrzymała się dopiero przed siejącym grozę krzewem ostrokrzewu, który ciągnął się przez wiele skoków, aż do rzeki.
- Gdzie jest ta dziura? - Jęknęła z determinacją. Przyglądała się uważnie nagim gałązkom, podczas gdy Bravepaw nadsłuchiwał czegokolwiek podejrzanego. Dreptał w miejscu, nie chcąc na razie się odzywać.
I wtedy rozległ się delikatny trzask, który zachuczał w tej ciszy niczym uderzenie pioruna.
Głowy uczniów zwróciły się w kierunku ogromnej postaci szarego kota, który wyłonił się z agresywnym wręcz, błyskiem oka.
- Madback...? - wyszeptał Bravepaw.
C.D.N
piątek, 11 grudnia 2015
Batalia Mistypaw'a - Prolog
W
wysokiej leśnej trawie przemknął brązowy kształt. Niczym cień
poruszał się bezszelestnie, wpełzał pod krzaki i chwilę później
wychodził spod nich z drugiej strony. Skradał się, chował za
drzewami, wąchał i nasłuchiwał, a wszystko robił w absolutnej,
wręcz nierealnej ciszy.
Mistypaw
wystawił nos za krawędź sosny, która właśnie służyła mu jako
bariera chroniąca go przed wzrokiem czujnej wiewiórki buszującej w
zalegających na ziemi liściach oraz igłach drzew. Doskonale
widział swój cel, był zaledwie trzy lub cztery lisie długości od
zdobyczy. Właśnie zamierzał zrobić krok do przodu, już podnosił
łapę, gdy do jego głowy wpełznął syczący, jadowity wąż
imieniem Niepewność. Rozlał swój paskudny jad, napawając
Mistypaw'a wątpliwościami. Ten zachwiał się, próbując zatrzymać
wykonany krok, niestety stracił przy tym równowagę i musiał
oprzeć łapę na byle czym, inaczej padł by prosto na pysk.
Nieszczęściem łapa natrafiła na martwą, wysuszoną na wiór
gałązkę, która pod wpływem ciężaru ciała Mistypaw'a złamała
się, wydając charakterystyczny trzask. Wiewiórka uniosła swoją
maleńką główkę i spojrzała na zdezorientowanego Mistypaw'a.
Zanim jednak zdążyła uciec na drzewo, spadł na nią ogromny
czarny kocur o bladozłotych oczach, złapał jej chudą szyję w
zęby i szarpnął, zadając błyskawiczną śmierć.

Po
chwili ciszy Mistypaw zrozumiał, że stał przed nim największy
dziwak w Klanie.
—
Frostbite...? — zdziwił się Uczeń, patrząc z szeroko otwartymi
oczami na czarnego kota. Ten, trzymając w zębach szaro-brązową
wiewiórkę, obrócił się i nie posyłając nawet najszybszego
spojrzenia młodemu kocurowi, skoczył pomiędzy krzaki. Mistypaw z
początku bardzo chciał zgłębić tajemnicę Frostbite'a, gdzie ten
kot znika, co robi, jak poluje albo ewentualnie z kim, ale Wolfsong
szybko wybił swojemu podopiecznemu ten pomysł z głowy. Mentor
stwierdził, że Mistypaw powinien zaprzątać sobie głowę jedynie
treningiem i polowaniami, a nie mało pożytecznymi śledztwami
dotyczącymi Frostbite'a.
—
Brawo, mysi móżdżku. Uciekła ci zdobycz w zębach innego kota —
odezwał się chłodny głos Wolfsonga. Wojownik podkradł się do
swojego podopiecznego tak cicho, że ten nawet nie zorientował się
o jego obecności. Jak długo on stoi obok mnie?!, pomyślał
przestraszony, odskakując od Mentora.
—
Jak długo ty tu...
—
Nieistotne — przerwał mu błyskawicznie. — Dopóki nie
przyniesiesz mi choć jednej myszy, nie dostaniesz posiłku. —
Powiedział i wskoczył na najbliższe drzewo, pozostawiając Ucznia
samego sobie z wieloma pytaniami i żadną odpowiedzią.
Właśnie
taki był Wolfsong. Ostry, surowy, okrutny. Mistypaw szczerze
żałował, że trafił mu się akurat Wolfsong na nauczyciela. Chyba
już gorzej być nie może, myślał, otrzepując się i ruszając
dalej, by przynieść do Obozu tę jedną nieszczęsną mysz i nie
iść spać o głodzie już trzeci raz pod rząd...
Wolfsong
stosował rygorystyczny trening - jeśli uczniowi nie uda się
upolować czegokolwiek, idzie on spać bez posiłku. Nad ranem -
wciąż niczego nie jedząc - ruszają na patrol, a gdy słońce
osiągnie szczyt, wracają do Obozu i dopiero wtedy Uczeń ma prawo
cokolwiek zjeść. Później patrol łowiecki i powtórka z nauczki
za nieupolowanie nawet małej jaszczurki — bo Mistypaw'owi raczej
rzadko wpada coś do łap.
Mistypaw
ruszył więc w głąb lasu, szukając najbliższego tropu
potencjalnej zdobyczy. Obszukał wszystkie podziemne nory, jakie
udało mu się znaleźć, przetrzepał krzaki jeżyn, malin, każdy
kawałek ziemi sprawdził dwukrotnie, by upewnić się, że nic
tamtędy nie przechodziło.
Pustka.
Wiadomo
nie od dziś — jesień potrafiła dać się we znaki leśnemu
Klanowi, zwierzyna nie biegała sobie po terytorium Klanu jak wiosną
czy latem, co wciąż nie zmieniało faktu, że Frostbite jakimś
tajemniczym sposobem każdego wieczora przynosił do Obozu posiłek
dla całego Klanu, a „zwyczajni” Wojownicy po jednej ofierze lub
z całkiem pustymi łapami. Ci wszyscy doświadczeni łowcy wracali z
łowów jak gdyby stracili wiarę we własne możliwości! Przybici i
sfrustrowani.
Nagle
spomiędzy krzewów wysokich na kilka lisich długości dobiegł
Mistypaw'a szept. Przycupnął tak blisko krzewu, że liście
przyjemnie gładziły go po policzku. Nie odważył się jednak
mruknąć, przysłuchiwał się bowiem — jak się okazało —
fascynującej rozmowie.
—
Gdzie żarcie? — odezwał się pierwszy znajomy głos.
—
Przyniosę ci wszystko jak będzie bliżej zachodu! — i drugi,
którego Mistypaw nigdy nie słyszał. A jeśli słyszał, to zbyt
dawno temu, by zapamiętał brzmienie tego głosu.
—
Dawaj wszystko co masz teraz!
—
Dobrze wiesz, że nie mam już siły dla ciebie polować. I tak nie
zostaniesz liderem, póki Mapplestar i Gwiezdny Klan mają nad tobą
przewagę! — po tych słowach rozległ się szeleszczący hałas,
jakby ktoś łamał liście, gałązki i rzucał czymś o drzewo, a
po chwili jęk bólu.
—
Nie zadzieraj ze mną, Antleg. Chyba że wolisz, by twój sekret
ujrzał światło dzienne, zapchlony tchórzliwy kocie! Wybieraj —
Mistypaw nagle zrozumiał, kim jest agresywny kot.
—
Frostbite... — wyszeptał i natychmiast pożałował, bo nie minęła
nawet sekunda, a złote ślepia już wpatrywały się w niego. Czarny
kot pojawił się przed Mistypaw'em w mgnieniu oka, Uczeń nie zdążył
jakkolwiek zareagować. Spojrzał Wojownikowi w oczy i poczuł, że
coś ściska jego żołądek... Strach.
Nie
stał przed nim ten sam spokojny i aspołeczny kot, za jakiego
Mistypaw go uważał. Wpatrywał się w niego szalony, rządny mordu
kocur o sercu z lodu. Miał nienaturalnie zwężone źrenice, pazury
wbite głęboko w ziemię, a ogonem machał na wszystkie możliwe
strony, jak gdyby próbował odgonić atakujący go rój pszczół.
—
Witaj, Mistypaw. Wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać innych?
Teraz będę musiał — zrobił krok do przodu, uśmiechając się
przerażająco. Brązowy kot natychmiast odskoczył. — Albo nie. To
nie moja decyzja. I nie mam prawa zabić innego kota, przecież tak
nam nakazuje Kod Wojownika, prawda?
—
Za...zabić?!
—
Tak tylko mówię — wzruszył ramionami, wciąż uparcie się
uśmiechając. Szaleniec, pomyślał przerażony Mistypaw.
—
Zostaw go, Frostbite — odezwał się drugi głos i spomiędzy
krzewów wyszedł biało-czarno-brązowy puszysty kot. Widać było,
że jest równie przestraszony jak Mistypaw. A był o głowę większy
od Frostbite'a! Olbrzym!
A
mimo to bał się...
—
Antleg, wiesz, że wchodzenie mi w drogę skończy się...
—
Wiem jak się skończy, ale nie obchodzi mnie to. Zostaw go. To tylko
Uczeń — zaprotestował duży kot i zasłonił Mistypaw'a własnym
ciałem.
—
Mały! — zawołał Frostbite, wystawiając głowę za krawędź
ciała Antlega tak, by Mistypaw dostrzegł jego straszne oczy. — To
twój ojciec. Przywitaj się!
Nastała
chwila ciszy.
—
Nienawidzę cię, Frostbite, z całego serca cię nienawidzę —
warknął Antleg, a młody kot widział, jak jego duże mięśnie pod
grubą warstwą sierści napinają się, poruszają, jak gdyby żyły
własnym życiem. — Nie słuchaj go, on bredzi! — Zwrócił się
do Mistypaw'a, uśmiechając się przy tym nikle.
—
Czyżby? Więc zapytajmy Mossfur, co ona o tym sądzi — Frostbite
uśmiechnął się złowrogo i przebiegle.
—
Nie mieszaj jej w to!
—
Zależy ci? Jeśli tak, to przynieś mi jedzenie! I wróć do swoich!
Nie będziesz przebywać na naszym terenie, jeśli nie będziesz do
niczego użyteczny. A wiesz, jak radzimy sobie z intruzami —
warknął Frostbite, przysuwając się do Antlega. — Dobrze wiesz.
Ta blizna szybko nie pokryje się sierścią. — Wskazał pazurem
dwie długie linie na szyi puszystego samca.
—
Spłoń w Ciemnym Lesie, Frostbite.
—
Przykro mi, nic nie zrobiłem, nie jestem zły, nikogo nie zabiłem.
Gdyby Gwiezdny Klan zesłał mnie do Ciemnego Lasu, byłoby to równie
niesprawiedliwe jak wobec Thornpelta, który niczemu nie zawinił.
—
Zabroniono nam o tym rozmawiać, Frostbite! Lepiej wróćmy już do
swoich obozów. I zajmij się nim, żeby nikomu nic nie powiedział —
rzucił Antleg i ruszył w kierunku krzewów, spomiędzy których
obaj wyskoczyli.
—
Miałbym nie rozmawiać o własnym ojcu? Tak jak ty o swoim synu? —
wypalił Frostbite, śmiejąc się jak szaleniec. — Żałosny z
ciebie kot, Antleg! Tchórz i uległy podwładny. Mój podwładny.
Przynieś mi wszystko, co złapiesz, a jeśli tego nie zrobisz,
inaczej się policzymy.
Antleg
nie zareagował. Gdy zniknął w krzakach, Frostbite jeszcze chwilę
za nim patrzył, uśmiechając się szeroko.
—
No, młody. Sprawa jest taka — zaczął nagle, siadając bokiem do
Mistypaw'a — jeśli komuś powiesz, zdechniesz. Nie z moich łap,
ale z czyichś na pewno. Być może rozpętałbyś wojnę pomiędzy
Klanem Pnączy a naszym Klanem, a tego przecież nie chcemy. Dlatego
będziesz siedział cicho. Nikomu nie powiesz o swoim pochodzeniu,
nie powiesz, kim jest twój ojciec, nie wygadasz również, że biorę
od niego zapłatę w postaci zdobyczy, by zapewnić bezpieczeństwo
jego Klanowi. Przecież Antleg zostałby wypędzony za związek z
kocicą z innego Klanu, prawda? No właśnie. Więc by chronić jego
zapchloną skórę i własną również, zamkniesz dziób na całe
swoje życie. Rozumiemy się? — mówił łagodnie, dyplomatycznie,
pewny, że Mistypaw nie zdoła mu się postawić.
I
miał rację...
Młody
kot szybko skinął głową. Frostbite uśmiechnął się ostatni raz
i skoczył w krzaki, na teren Klanu Pnączy.
Dopiero
gdy pierwszy szok minął, Mistypaw zrozumiał, czego właśnie był
świadkiem. Miał ojca z innego Klanu, na dodatek słabego, nie
zdolnego postawić się komuś takiemu jak Frostbite. Natomiast sam
Frostbite okazał się być szaleńcem, jakich mało. Na dodatek z
ojcem Thornpeltem.
—
Czy życie zawsze musi być aż tak skomplikowane? — jęknął cicho, chowając pysk w łapach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)