W
wysokiej leśnej trawie przemknął brązowy kształt. Niczym cień
poruszał się bezszelestnie, wpełzał pod krzaki i chwilę później
wychodził spod nich z drugiej strony. Skradał się, chował za
drzewami, wąchał i nasłuchiwał, a wszystko robił w absolutnej,
wręcz nierealnej ciszy.
Mistypaw
wystawił nos za krawędź sosny, która właśnie służyła mu jako
bariera chroniąca go przed wzrokiem czujnej wiewiórki buszującej w
zalegających na ziemi liściach oraz igłach drzew. Doskonale
widział swój cel, był zaledwie trzy lub cztery lisie długości od
zdobyczy. Właśnie zamierzał zrobić krok do przodu, już podnosił
łapę, gdy do jego głowy wpełznął syczący, jadowity wąż
imieniem Niepewność. Rozlał swój paskudny jad, napawając
Mistypaw'a wątpliwościami. Ten zachwiał się, próbując zatrzymać
wykonany krok, niestety stracił przy tym równowagę i musiał
oprzeć łapę na byle czym, inaczej padł by prosto na pysk.
Nieszczęściem łapa natrafiła na martwą, wysuszoną na wiór
gałązkę, która pod wpływem ciężaru ciała Mistypaw'a złamała
się, wydając charakterystyczny trzask. Wiewiórka uniosła swoją
maleńką główkę i spojrzała na zdezorientowanego Mistypaw'a.
Zanim jednak zdążyła uciec na drzewo, spadł na nią ogromny
czarny kocur o bladozłotych oczach, złapał jej chudą szyję w
zęby i szarpnął, zadając błyskawiczną śmierć.

Po
chwili ciszy Mistypaw zrozumiał, że stał przed nim największy
dziwak w Klanie.
—
Frostbite...? — zdziwił się Uczeń, patrząc z szeroko otwartymi
oczami na czarnego kota. Ten, trzymając w zębach szaro-brązową
wiewiórkę, obrócił się i nie posyłając nawet najszybszego
spojrzenia młodemu kocurowi, skoczył pomiędzy krzaki. Mistypaw z
początku bardzo chciał zgłębić tajemnicę Frostbite'a, gdzie ten
kot znika, co robi, jak poluje albo ewentualnie z kim, ale Wolfsong
szybko wybił swojemu podopiecznemu ten pomysł z głowy. Mentor
stwierdził, że Mistypaw powinien zaprzątać sobie głowę jedynie
treningiem i polowaniami, a nie mało pożytecznymi śledztwami
dotyczącymi Frostbite'a.
—
Brawo, mysi móżdżku. Uciekła ci zdobycz w zębach innego kota —
odezwał się chłodny głos Wolfsonga. Wojownik podkradł się do
swojego podopiecznego tak cicho, że ten nawet nie zorientował się
o jego obecności. Jak długo on stoi obok mnie?!, pomyślał
przestraszony, odskakując od Mentora.
—
Jak długo ty tu...
—
Nieistotne — przerwał mu błyskawicznie. — Dopóki nie
przyniesiesz mi choć jednej myszy, nie dostaniesz posiłku. —
Powiedział i wskoczył na najbliższe drzewo, pozostawiając Ucznia
samego sobie z wieloma pytaniami i żadną odpowiedzią.
Właśnie
taki był Wolfsong. Ostry, surowy, okrutny. Mistypaw szczerze
żałował, że trafił mu się akurat Wolfsong na nauczyciela. Chyba
już gorzej być nie może, myślał, otrzepując się i ruszając
dalej, by przynieść do Obozu tę jedną nieszczęsną mysz i nie
iść spać o głodzie już trzeci raz pod rząd...
Wolfsong
stosował rygorystyczny trening - jeśli uczniowi nie uda się
upolować czegokolwiek, idzie on spać bez posiłku. Nad ranem -
wciąż niczego nie jedząc - ruszają na patrol, a gdy słońce
osiągnie szczyt, wracają do Obozu i dopiero wtedy Uczeń ma prawo
cokolwiek zjeść. Później patrol łowiecki i powtórka z nauczki
za nieupolowanie nawet małej jaszczurki — bo Mistypaw'owi raczej
rzadko wpada coś do łap.
Mistypaw
ruszył więc w głąb lasu, szukając najbliższego tropu
potencjalnej zdobyczy. Obszukał wszystkie podziemne nory, jakie
udało mu się znaleźć, przetrzepał krzaki jeżyn, malin, każdy
kawałek ziemi sprawdził dwukrotnie, by upewnić się, że nic
tamtędy nie przechodziło.
Pustka.
Wiadomo
nie od dziś — jesień potrafiła dać się we znaki leśnemu
Klanowi, zwierzyna nie biegała sobie po terytorium Klanu jak wiosną
czy latem, co wciąż nie zmieniało faktu, że Frostbite jakimś
tajemniczym sposobem każdego wieczora przynosił do Obozu posiłek
dla całego Klanu, a „zwyczajni” Wojownicy po jednej ofierze lub
z całkiem pustymi łapami. Ci wszyscy doświadczeni łowcy wracali z
łowów jak gdyby stracili wiarę we własne możliwości! Przybici i
sfrustrowani.
Nagle
spomiędzy krzewów wysokich na kilka lisich długości dobiegł
Mistypaw'a szept. Przycupnął tak blisko krzewu, że liście
przyjemnie gładziły go po policzku. Nie odważył się jednak
mruknąć, przysłuchiwał się bowiem — jak się okazało —
fascynującej rozmowie.
—
Gdzie żarcie? — odezwał się pierwszy znajomy głos.
—
Przyniosę ci wszystko jak będzie bliżej zachodu! — i drugi,
którego Mistypaw nigdy nie słyszał. A jeśli słyszał, to zbyt
dawno temu, by zapamiętał brzmienie tego głosu.
—
Dawaj wszystko co masz teraz!
—
Dobrze wiesz, że nie mam już siły dla ciebie polować. I tak nie
zostaniesz liderem, póki Mapplestar i Gwiezdny Klan mają nad tobą
przewagę! — po tych słowach rozległ się szeleszczący hałas,
jakby ktoś łamał liście, gałązki i rzucał czymś o drzewo, a
po chwili jęk bólu.
—
Nie zadzieraj ze mną, Antleg. Chyba że wolisz, by twój sekret
ujrzał światło dzienne, zapchlony tchórzliwy kocie! Wybieraj —
Mistypaw nagle zrozumiał, kim jest agresywny kot.
—
Frostbite... — wyszeptał i natychmiast pożałował, bo nie minęła
nawet sekunda, a złote ślepia już wpatrywały się w niego. Czarny
kot pojawił się przed Mistypaw'em w mgnieniu oka, Uczeń nie zdążył
jakkolwiek zareagować. Spojrzał Wojownikowi w oczy i poczuł, że
coś ściska jego żołądek... Strach.
Nie
stał przed nim ten sam spokojny i aspołeczny kot, za jakiego
Mistypaw go uważał. Wpatrywał się w niego szalony, rządny mordu
kocur o sercu z lodu. Miał nienaturalnie zwężone źrenice, pazury
wbite głęboko w ziemię, a ogonem machał na wszystkie możliwe
strony, jak gdyby próbował odgonić atakujący go rój pszczół.
—
Witaj, Mistypaw. Wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać innych?
Teraz będę musiał — zrobił krok do przodu, uśmiechając się
przerażająco. Brązowy kot natychmiast odskoczył. — Albo nie. To
nie moja decyzja. I nie mam prawa zabić innego kota, przecież tak
nam nakazuje Kod Wojownika, prawda?
—
Za...zabić?!
—
Tak tylko mówię — wzruszył ramionami, wciąż uparcie się
uśmiechając. Szaleniec, pomyślał przerażony Mistypaw.
—
Zostaw go, Frostbite — odezwał się drugi głos i spomiędzy
krzewów wyszedł biało-czarno-brązowy puszysty kot. Widać było,
że jest równie przestraszony jak Mistypaw. A był o głowę większy
od Frostbite'a! Olbrzym!
A
mimo to bał się...
—
Antleg, wiesz, że wchodzenie mi w drogę skończy się...
—
Wiem jak się skończy, ale nie obchodzi mnie to. Zostaw go. To tylko
Uczeń — zaprotestował duży kot i zasłonił Mistypaw'a własnym
ciałem.
—
Mały! — zawołał Frostbite, wystawiając głowę za krawędź
ciała Antlega tak, by Mistypaw dostrzegł jego straszne oczy. — To
twój ojciec. Przywitaj się!
Nastała
chwila ciszy.
—
Nienawidzę cię, Frostbite, z całego serca cię nienawidzę —
warknął Antleg, a młody kot widział, jak jego duże mięśnie pod
grubą warstwą sierści napinają się, poruszają, jak gdyby żyły
własnym życiem. — Nie słuchaj go, on bredzi! — Zwrócił się
do Mistypaw'a, uśmiechając się przy tym nikle.
—
Czyżby? Więc zapytajmy Mossfur, co ona o tym sądzi — Frostbite
uśmiechnął się złowrogo i przebiegle.
—
Nie mieszaj jej w to!
—
Zależy ci? Jeśli tak, to przynieś mi jedzenie! I wróć do swoich!
Nie będziesz przebywać na naszym terenie, jeśli nie będziesz do
niczego użyteczny. A wiesz, jak radzimy sobie z intruzami —
warknął Frostbite, przysuwając się do Antlega. — Dobrze wiesz.
Ta blizna szybko nie pokryje się sierścią. — Wskazał pazurem
dwie długie linie na szyi puszystego samca.
—
Spłoń w Ciemnym Lesie, Frostbite.
—
Przykro mi, nic nie zrobiłem, nie jestem zły, nikogo nie zabiłem.
Gdyby Gwiezdny Klan zesłał mnie do Ciemnego Lasu, byłoby to równie
niesprawiedliwe jak wobec Thornpelta, który niczemu nie zawinił.
—
Zabroniono nam o tym rozmawiać, Frostbite! Lepiej wróćmy już do
swoich obozów. I zajmij się nim, żeby nikomu nic nie powiedział —
rzucił Antleg i ruszył w kierunku krzewów, spomiędzy których
obaj wyskoczyli.
—
Miałbym nie rozmawiać o własnym ojcu? Tak jak ty o swoim synu? —
wypalił Frostbite, śmiejąc się jak szaleniec. — Żałosny z
ciebie kot, Antleg! Tchórz i uległy podwładny. Mój podwładny.
Przynieś mi wszystko, co złapiesz, a jeśli tego nie zrobisz,
inaczej się policzymy.
Antleg
nie zareagował. Gdy zniknął w krzakach, Frostbite jeszcze chwilę
za nim patrzył, uśmiechając się szeroko.
—
No, młody. Sprawa jest taka — zaczął nagle, siadając bokiem do
Mistypaw'a — jeśli komuś powiesz, zdechniesz. Nie z moich łap,
ale z czyichś na pewno. Być może rozpętałbyś wojnę pomiędzy
Klanem Pnączy a naszym Klanem, a tego przecież nie chcemy. Dlatego
będziesz siedział cicho. Nikomu nie powiesz o swoim pochodzeniu,
nie powiesz, kim jest twój ojciec, nie wygadasz również, że biorę
od niego zapłatę w postaci zdobyczy, by zapewnić bezpieczeństwo
jego Klanowi. Przecież Antleg zostałby wypędzony za związek z
kocicą z innego Klanu, prawda? No właśnie. Więc by chronić jego
zapchloną skórę i własną również, zamkniesz dziób na całe
swoje życie. Rozumiemy się? — mówił łagodnie, dyplomatycznie,
pewny, że Mistypaw nie zdoła mu się postawić.
I
miał rację...
Młody
kot szybko skinął głową. Frostbite uśmiechnął się ostatni raz
i skoczył w krzaki, na teren Klanu Pnączy.
Dopiero
gdy pierwszy szok minął, Mistypaw zrozumiał, czego właśnie był
świadkiem. Miał ojca z innego Klanu, na dodatek słabego, nie
zdolnego postawić się komuś takiemu jak Frostbite. Natomiast sam
Frostbite okazał się być szaleńcem, jakich mało. Na dodatek z
ojcem Thornpeltem.
—
Czy życie zawsze musi być aż tak skomplikowane? — jęknął cicho, chowając pysk w łapach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz